czwartek, 24 stycznia 2008

Wymowa lubionego powszechnie Jankiela

Trafiała do serc; powstał krzyk, oklask wesela,

Szmer przyzwolenia nawet za domem się szerzył,

Gdy Gerwazy w Jankiela Scyzorykiem zmierzył.

Żyd skoczył, wpadł w tłum;

Klucznik wołał: "Precz stąd, Żydzie!

Nie tkaj palców między drzwi, nie o ciebie idzie!

Panie Prusak! że Waszeć sędziowską handlujesz

Parą wicin mizernych, to już zań gardłujesz?

Zapomniałeś, Mopanku, że ojciec Waszécin

Spławiał do Prus dwadzieście Horeszkowskich wicin?

Stąd się zbogacił i on, i jego rodzina;

Ba, nawet wszyscy, ilu was tu jest z Dobrzyna.

Bo pamiętacie, starzy, słyszeliście młodzi,

Że Stolnik był was wszystkich ojciec i dobrodziéj:

Kogoż on komisarzem słał do swych dóbr pińskich?

Dobrzyńskiego! Rachmistrzów kogo miał? Dobrzyńskich!

Marszałkostwa, kredensu nie zwierzał nikomu,

Tylko Dobrzyńskim: pełno Dobrzyńskich miał w domu!

On forytował wasze w trybunałach sprawy,

On wyrabiał u króla dla was chleb łaskawy,

Dzieci wasze kopami pomieszczał w konwikcie

Pijarskim, na swym koszcie, odzieży i wikcie;

Dorosłych promowował także swym nakładem.

A dlaczego to robił? Że wam był sąsiadem!

Dziś Soplica kopcami tyka waszych granic;

Cóż kiedy wam dobrego zrobił on?"

"Nic a nic! -

Przerwał Konewka - bo to wyrosło z szlachciury,

A jak dmie się, phu phu phu, jak nos drze do góry!

Pamiętacie, prosiłem na córki wesele;

Poję, nie chce pić, mówi: <

Jak wy szlachta; wy szlachta ciągniecie jak bąki!>>

Ot, magnat! delikacik z marymonckiej mąki!

Nie pił, leliśmy w gardło; krzyczał: <>

Czekaj no, niech no ja mu z Konewki naleję".

"Filut - zawołał Chrzciciel - oj, i ja go kropnę

Za swoje. Mój syn - było to dziecko roztropne,

Teraz tak zgłupiał, że go nazywają Sakiem.

A z przyczyny Sędziego został głupcem takim.

Mówiłem: <

Jeżeli cię tam złowię, niech cię Bóg uchowa!>>

On znowu smyk do Zosi, dybie przez konopie;

Złowiłem go, a zatem za uszy i kropię;

A on beczy i beczy jak maleńkie chłopie:

<> - a wciąż szlocha .

Co tobie? A on mówi, że tę Zosię kocha!

Chciałby popatrzyć na nią! Żal mi nieboraka;

Mówię Sędziemu: <>

On mówi: <

Jak sama zechce>>. Łotr! łże, już ją komuś swata.

Słyszałem; już ja się tam na wesele wkręcę,

Ja im łoże małżeńskie Kropidłem poświęcę".

"I taki łotr - zawołał Klucznik - ma panować?

I dawnych panów, lepszych od siebie, rujnować?

A Horeszków i pamięć, i imię zaginie!

Gdzież jest wdzięczność na świecie?

- nie ma jej w Dobrzynie.

Bracia! chcecie bój z ruskim wieść imperatorem,

A boicie się wojny z Soplicowskim dworem?

Strach wam turmy! czyż to ja wzywam na rozboje?

Broń Boże! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję.

Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretów niemało;

Tylko je egzekwować! Tak dawniej bywało:

Trybunał pisał dekret, szlachta wypełniała,

A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała

Urosła w Litwie!

Wszakże to Dobrzyńscy sami

Bili się na zajeździe myskim z Moskalami,

Których przywiódł jenerał ruski Wojniłowicz

I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Ługomowicz;

Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę,

Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole,

Iż był tyran dla chłopstwa, a sługa Moskali;

Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali!

(Upiec go muszę kiedyś na tym Scyzoryku).

Nie wspomnę innych wielkich zajazdów bez liku,

Z których wyszliśmy zawsze, jak szlachcie przystało,

I z zyskiem, i aplauzem powszechnym, i z chwałą!

Po cóż o tem wspominać! Dziś darmo pan Hrabia,

Sąsiad wasz, sprawę toczy, dekrety wyrabia,

Już nikt z was pomóc nie chce biednemu sierocie!

Dziedzic Stolnika, tego, który żywił krocie,

Dziś nie ma przyjaciela oprocz mnie - Klucznika,

I ot, tego wiernego mego Scyzoryka!"

"I Kropidła! - rzekł Chrzciciel - gdzie ty, Gerwazeńku,

Tam i ja, póki ręka, póki plusk plask w ręku.

Co dwaj, to dwaj! Dalibóg, mój Gerwazy! ty miecz,

Ja mam Kropidło; dalbóg! ja kropię, a ty siecz,

I tak szach mach, plusk i plask; oni niech gawędzą!"

"Toć i Bartka - rzekł Brzytwa - Bracia nie odpędzą;

Już co wy namydlicie, to ja wszystko zgolę".

"I ja - przydał Konewka - z wami ruszyć wolę,

Gdy ich nie można zgodzić na obior marszałka;

Co mi tam głosy, gałki, u mnie insza gałka

(Tu wydobył z kieszeni garść kul, dzwonił niemi):

Ot, gałki! - krzyknął - w Sędzię gałkami wszystkiemi!"

"Do was - wołał Skołuba - do was się łączymy!"

"Gdzie wy - krzyknęła szlachta - gdzie wy, to tam i my!

Niech żyją Horeszkowie! wiwant Półkozice!

Wiwat Klucznik Rębajło! Hajże na Soplice!"

I tak wszystkich pociągnął wymowny Gerwazy:

Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy,

Jak zwyczajnie w sąsiedztwie, to o szkodę skargi,

To o wyręby, to o granice zatargi:

Jednych gniew, drugich tylko podburzała zawiść

Bogactw Sędziego - wszystkich zgodziła nienawiść.

Cisną się do Klucznika, podnoszą do góry

Szable, pałki...

Aż Maciek, dotychczas ponury,

Nieruchomy, wstał z ławy i wolnemi kroki

Wyszedł na środek izby, i podparł się w boki;

I spojrzawszy przed siebie, i kiwając głową,

Zabrał głos, wymawiając z wolna każde słowo,

Z przestankiem i przyciskiem: "A głupi! a głupi!

A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi.

To póki o wskrzeszeniu Polski była rada,

O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?

Nie można było, głupi, ani się rozmówić,

Głupi, ani porządku, ani postanowić

Wodza nad wami, głupi! A niech no kto podda

Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!

Precz stąd! bo jakem Maciek, was, do milijonów

Kroćset kroci tysięcy fur beczek furgonów

Diabłów!!!..."

Ucichli wszyscy jak rażeni gromem!

Ale razem straszliwy powstał krzyk za domem:

"Wiwat Hrabia!" On wjeżdżał na folwark Maciejów,

Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dżokejów.

Hrabia siedział na dzielnym koniu, w czarnym stroju;

Na sukni orzechowy płaszcz włoskiego kroju,

Szeroki, bez rękawów, jak wielka opona,

Spięty klamrą u szyi, spadał przez ramiona;

Kapelusz miał okrągły z piórem, w ręku szpadę,

Okręcił się i szpadą powitał gromadę.

"Wiwat Hrabia! - krzyknęli - z nim żyć i umierać!"

Szlachta zaczęła z chaty przez okna wyzierać

I za Klucznikiem coraz ku drzwiom się napierać;

Klucznik wyszedł, a za nim tłum przeze drzwi runął,

Maciek resztę wypędził, drzwi zamknął, zasunął

I przez okno wyjrzawszy, raz jeszcze rzekł: "Głupi!"

A tymczasem się szlachta do Hrabiego kupi;

Idą w karczmę, Gerwazy wspomniał dawne czasy,

Kazał sobie trzy podać od kontuszów pasy,

Na nich ze sklepu karczmy beczki wydobywa

Trzy: jedną miodu, drugą wódki, trzecią piwa.

Wyjął goździe, wnet z szumem trysnęły trzy strugi:

Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi,

Trzeci żółty; troistą grają w górze tęczą,

A spadając w sto kubków, we sto szklanek brzęczą.

Wre szlachta, tamci piją, ci Hrabiemu życzą

Lat setnych, wszyscy: "Hajże na Soplice!" krzyczą.

Jankiel wymknął się milczkiem, oklep; Prusak równie,

Nie słuchany, choć jeszcze rozprawiał wymownie,

Chciał zmykać, szlachta w pogoń, wołając, że zdradził.

Mickiewicz stał z daleka, ni krzyczał, ni radził,

Ale z miny poznano, że coś złego knuje,

Więc do kordów, i hajże! On się rejteruje,

Odcina się, już ranny, przyparty do płotów,

Gdy mu skoczył na odsiecz Zan i trzech Czeczotów.

Zaczem rozjęto szlachtę, ale w tym rozruchu

Dwóch było ciętych w ręce, ktoś dostał po uchu.

Reszta wsiadała na koń.

Hrabia i Gerwazy

Porządkują, rozdają oręże, rozkazy.

W końcu wszyscy przez długą zaścianku ulicę

Puścili się w cwał, krzycząc: "Hajże na Soplice!"